Fura skasowana, ale czek jest
poniedziałek, 19 maja 2008 - 10:18
Mirosław Ząbkiewicz (interia.pl) rozmawiał w Bielawie z Karoliną Kozelą. Karolina Kozela to enfant terrible polskiego kolarstwa górskiego. Potrafi wygrać z najlepszymi, ale po każdym zwycięstwie powtarza z rozbrajającym uśmiechem, że kolarstwo górskie to dla niej zabawa, po czym znika, by chodzić (jeździć) własnymi ścieżkami. W Bielawie podczas Bank BPH Grand Prix MTB znów wygrała i to m.in. z Anią Szafraniec.
Filigranowa Karolka najlepiej radziła sobie na długim, ciężkim podjeździe, a upał był jej sprzymierzeńcem. Właśnie na takich trasach i w takich warunkach czuje się jak ryba w wodzie. Na podium, po czek na cztery tysiące złotych, wyszła w spódnicy. Coś na wzór najbardziej znanego kolarskiego indywidualisty - Mario Cipolliniego, który szokował publiczność nieszablonowymi strojami.
- Przede wszystkim gratulacje, ale zaraz po nich zarzut.
- Tak wyszło! Trochę mi głupio, że wygrałam. Trasa była pode mnie - nasłoneczniona i typowo siłowa. Praktycznie zero techniki. Natomiast Ania jest niesłychanie dobrą zawodniczką pod względem technicznym i tutaj nie mogła wykazać się. Zdaję sobie sprawę z tego, że gdyby były jakieś newralgiczne zjazdy, to byłaby lepsza.
- Przecież nie mam ci za złe, że wygrałaś. Chodzi mi o to, że mamy tylko kilka zawodniczek na światowym poziomie, a ty potrafisz z nimi wygrać, po czym zawsze grzecznie mówisz: do widzenia i znikasz.
- To był prawdopodobnie jeden z ostatnich moich wyścigów traktowanych tak na serio. Teraz jeszcze przygotowuję się do akademickich mistrzostw Polski. Przygotowuję... no, jeżdżę sobie podziwiając krajobrazy. Chcę pokazać się na tych zawodach ze względu na uczelnię.
- No właśnie... Nic dodać, nic ująć.
- Traktuję kolarstwo jako dodatek do swojego życia. Nie jest to ani praca, ani zawód. Mam swój własny sklep sportowy, studiuję. Ciężki kierunek ? dietetyka sportowców na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie. Naprawdę dużo kucia. Teraz mam dziewięć egzaminów. Dlatego nie mam czasu na specjalistyczne treningi ? siłownie czy interwały. Po prostu jeżdżę i czekam co mi wiatr we włosy przyniesie.
- Jednym słowem nie masz serca do kolarstwa?
- Uwielbiam kolarstwo! Będę jeździć nawet wtedy, gdy stanę się starą babcią.
- Więc dlaczego odpuszczasz bez walki? Przecież w tym roku mamy jeszcze mistrzostwa świata, igrzyska...
- Do Pekinu i tak nie pojechałabym, bo trener kadry wypowiedział się, że szanse wyjazdu na igrzyska mają cztery zawodniczki, a wśród nich mnie nie ma. Więc po co mam przygotowywać się do nich?
- Ale kiedy rozmawiałem z nim ostatnio, bardzo żałował, że nie było cię na zawodach w Szczawnie Zdroju.
- Niestety nie mogłam przyjechać, bo skasowałam swoją furę. Dzień przed zawodami zaliczyłam moją corsą małą czołóweczkę na mostku.
- Co masz na myśli mówiąc, że to jeden z twoich ostatnich startów na poważnie?
- Jeszcze gdzieś się pokażę. Pewnie pojadę jakiś maraton, ale nie chcę jeździć tydzień w tydzień. Po prostu nie mam na to żywcem czasu! Kolarstwo to naprawdę dla mnie dodatek. Ja tym nie żyję. Nie budzę się z myślą o kolejnym treningu.
- Ale twoja figura zaprzecza temu, że zimę spędziłaś na kanapie. Poza tym wiem, że jeździsz na zagraniczne zgrupowania przed sezonem.
- Zgadza się. Byłam w Portugalii ze znajomymi i możesz ich zapytać, jak wyglądały tam moje treningi. Brałam laptopa do plecaka i jeździłam od portu do portu, łapiąc WiFi, żeby móc odpisać klientom na maile. Byłam też na Majorce i tam też jeździłam wzdłuż plaży. Jakoś nie miałam siły, więc bardziej odpoczywałam psychicznie.
Rozmawiał w Bielawie Mirosław Ząbkiewicz
Źródło informacji i foto: INTERIA.PL